GORZKIE ŻALE Z PRYMASEM TYSIĄCLECIA
I. MATKA – CIERPIĄCA I TOWARZYSZĄCA
Nabożeństwo Gorzkich żali to szczególna sposobność do zanurzenia się w Męce Pana Jezusa. To wejście w Jego miłość, która chciała odpokutować zamiast nas za nasze grzechy. Gorzkie żale to wejście w emocje Jezusa, w Jego cierpienie, jego samotność, odrzucenie, zdradę, ofiarę. To także poznanie uczuć osoby, która najbliżej towarzyszyła Jezusowi – Maryi. Ona wraz z Jezusem cierpiała, wraz z Jezusem przeżywała lęk, ból, smutek, żałobę, poniżenie. Rozważanie cierpienia Jezusa pozwala odkrywać Jego miłość. To wprost zanurzenie się w Jego miłości, która nie znając granic, oddała życie za mnie, za nas, za Kościół i świat. Jezus poprzez te śpiewy wielkopostne i rozważania umożliwia nam poznanie Jego dobroci i oddania się nam oraz przylgnięcie do Niego.
Prymas, który nosił w sobie Jezusa
Człowiekiem, który w sposób szczególny zjednoczył się z ciepiącym Jezusem, był Kardynał Stefan Wyszyński. Za kilka miesięcy, 7 czerwca, będziemy cieszyć się na Placu Piłsudskiego w Warszawie jego beatyfikacją. Dlatego chciałbym zaproponować, byśmy rozważając mękę i miłość Jezusa, dostrzegli w jaki sposób ta miłość i rozważanie męki Pańskiej przemieniło życie Prymasa Tysiąclecia. Kardynał Wyszyński nie miał życia usłanego różami, doświadczył wiele trudu, cierpienia, samotności, prześladowań, więzienia, smutku. We wszystkim tym jednak żył w zjednoczeniu z Jezusem. Rozważanie męki Jezusa nadało sens jego trudnościom życia. Odkrył rangę walki o wierność Bogu w niesprzyjających okolicznościach politycznych, w więzieniu, pośród szpiegów, pośród fałszywych oskarżeń, zdrad, cynizmu władzy.
Niech to rozważanie duchowego zjednoczenia z cierpiącym Jezusem, jakie nosił w sercu Kardynał Wyszyński, pomoże także nam odkrywać miłość Boga i nadawać sens naszym trudnościom, stratom, niepowodzeniom i wyzwaniom. W każdej sytuacji bowiem możemy być wierni Bogu. Każda sytuacja może nie tylko sprawdzać, ale umacniać naszą komunię z Jezusem. Zwłaszcza, że w tej walce o wiarę nie jesteśmy sami: Bóg daje nam szczególną towarzyszkę – swoją Matkę. Ona, podobnie jak szła za Jezusem w drodze krzyżowej, tak idzie w życiu wraz z nami. Nie jestem zatem w obliczu prób życia nigdy sam. Doświadczał tego Prymas Stefan Wyszyński.
Co czuło serce Matki?
W trakcie śpiewów Gorzkich żali poznajemy emocje i wiarę Maryi. Ludowa tradycja pieśni wielkopostnych pozwala dostrzec Ją – Matkę Jezusa na całej drodze krzyżowej. Ona zdawała sobie sprawę, że spotkanie Jezusa w Wieczerniku jest spotkaniem istotnym. Ona czuła klimat Jerozolimy, gdy knuto spiski i planowano fizyczną eliminację Mistrza z Nazaretu. Matka czuje, gdy dziecku zagraża niebezpieczeństwo. Maryja to czuła i pewnie po ludzku się bała. Możemy próbować sobie wyobrazić, jak wyglądało jej serce, gdy Jezus został zdradzony, gdy osadzono Go w więzieniu, gdy szukano fałszywych świadków. Ona pewnie nie mogła być na sali sądowej i w trakcie przesłuchań Jezusa przez Piłatem, Annaszem, Kajfaszem i Herodem. Ale obserwowała te spiski, widziała transport Więźnia, czuła wrogość faryzeuszów. Być może noc przed ukrzyżowaniem spędziła przy murach więzienia, gdzie Jezus był biczowany i ukoronowany cierniem przez pijanych Rzymian.
Następnego dnia szła w drodze krzyżowej. Jak musiała cierpieć Matka, widząc taki koniec Syna? Ile było w niej walki, ile oddania się Bogu, ile smutku, ile lęku, ile nadziei? Nie wiemy. Możemy to sobie tylko wyobrazić, jak wyobrazili to sobie autorzy wielkopostnych nabożeństw. Ale Maryja od początku, od Zwiastowania wiedziała, że jej życie nie będzie standardowe. Zaraz po narodzinach musiała uciekać wraz z Jezusem i Józefem do Egiptu, gdyż narodzenie Jezusa Herod odebrał jako zagrożenie dla własnej władzy. Jezus cudem uniknął rzezi niewiniątek. Śmierć Syna i przeniknięcie serca Maryi nieziemskim bólem zapowiedział przed laty w świątyni jerozolimskiej starzec Symeon. Maryja z bólem serca szukała dwunastoletniego Jezusa w Jerozolimie. Wtedy już wiedziała na pewno, że wola Ojca, którą Syn przyszedł wypełnić, nie uczyni Jej życia prostym. Teraz szła za Jezusem w drodze krzyżowej i stanęła pod krzyżem w momencie Jego okrutnej śmierci.
Matka Jezusa, Matka Kościoła, Matka moja
Tylko ktoś, kto przyjął cierpienie z oddaniem się Bogu i w zaufaniu do Niego, będzie potrafił być tak otwartym, delikatnym, wrażliwym na wszelkie przejawy ludzkiego cierpienia. Pierwszym, który w ten sposób przyjmuje cierpienie, jest Jezus. On, mimo nadchodzącej śmierci i niewyobrażalnego bólu, zachowuje delikatność i wrażliwość. Jezus, sam cierpiąc w niewyobrażalny sposób, dostrzega cierpienie najbliższych: Matki i umiłowanego ucznia. Widzi ich opuszczenie, samotność, smutek, bezradność. I aby ulżyć temu bólowi Matki i Jana, chce zapewnić im wzajemną opiekę i ludzką miłość, która ma zdolność pocieszenia i utulenia smutku. „Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19, 26–27).
Macierzyństwa Maryi w sposób szczególny doświadczył Stefan Wyszyński. Gdy mieszkali w Andrzejewie, koło Łomży, dziesięcioletni Stefan utracił matkę. Jest ona do dziś pochowana na andrzejewskim cmentarzu. „Matka moja umierała prawie miesiąc. My – dzieci – pisał po latach Prymas – siedząc w szkole, z lękiem nadsłuchiwaliśmy, czy nie biją dzwony kościelne. Dla nas byłby to znak, że matka już nie żyje. Kiedyś po powrocie ze szkoły stanęliśmy wszyscy przy jej łóżku, a matka zwróciła się do mnie słowami: Stefan, ubieraj się! Ponieważ była jesień, koniec października [1910 roku], zrozumiałem, że mam gdzieś iść. Włożyłem palto. Spojrzała na mnie i powiedziała: Ubieraj się, ale nie tak, inaczej się ubieraj. Zwróciłem na ojca pytające oczy. Odpowiedział mi: Później ci to wyjaśnię. Gdy wyjaśnił, zrozumiałem, że matce nie o to szło, bym ubierał się w palto, tylko bym ubierał się w cnoty, przygotowując się do przyszłej drogi”.
Matka Prymasa Tysiąclecia
Od śmierci Matki Stefanowi towarzyszyło szczególne nabożeństwo do Matki Bożej. Zaczęło się ono właśnie w Andrzejewie. Pierwszym „teologiem” i mistrzem duchowości maryjnej przyszłego Prymasa, była Ulisia – służąca domowa w domu andrzejewskiego organisty. Sam Prymas mówił o niej: „zacna Ulisia”. W tym czasie był „sercem związany z pięknym posągiem Matki Bożej, stojącym na cmentarzu kościelnym w Andrzejewie.”
„Jakże ludzką była Maryja, Matka Boga Człowieka, której my dzisiaj kładziemy korony na głowę jako Królowej Niebios i Pani Wszechświata! – pisał wielki Prymas w rozważaniach «Chleb ziemi» – My, ludzie tej ziemi, uwielbiamy Maryję z miłością nie znającą kresu: Nasza Siostro, która jesteś szczególnie wybrana! Ty, obolała jak my i pracująca jak my. Ty, zwykła, szara kobieto z tłumu, z gromady. Ty, żyjąca chlebem takim, jakim my żyjemy. Ty, zbierająca patyki i odpadki nawozu na ogień, który chcesz rozpalić w swej chacie, aby na nim upiec podpłomyk z ziaren w żarnach Twoją własną dłonią zmielonych. Ty, cerująca podarte szare szaty i suknie. Ty, piorąca w wodach potoku, razem z innymi niewiastami. Ty, może niekiedy brudnymi nogami chodząca w pyle miasteczka. Ty dźwigająca amfory wody na swej głowie, na której my dzisiaj korony umieszczamy. (...) Ty, taka zwykła, kuchenna, gospodarna, zalatana, zabiegana... Ty, mająca tysiące spraw na głowie, odpowiedzialna za drobiazgi, drobiazgi, drobiazgi... Ty tak nas rozumiejąca... Przybiegnij nam na pomoc, walącym się w proch. Pospiesz ludowi z pomocą! Powstań, aby nas wspomóc!”.
Per Mariam
Kardynał Stefan Wyszyński doświadczał pomocy Matki na wszystkich etapach swej drogi krzyżowej. Gdy aresztowała go komunistyczna Służba Bezpieczeństwa 25 września 1953 roku, bierze ze sobą tylko brewiarz i różaniec. Około godziny 22.00 Prymas wrócił z uroczystej mszy z okazji bł. Władysława z Gielniowa – patrona Stolicy. Wkrótce grupa tajnych funkcjonariuszy usiłowała wejść do domu Prymasa. „Ci panowie – powiedział kardynałowi Wyszyńskiemu mieszkający w tym samym domu bp Baraniak – chcieli strzelać”. „Szkoda – odpowiedział Prymas – wiedzielibyśmy, że to napad, a tak to nie wiemy, co sądzić o tym nocnym najściu”. Zmuszony przez funkcjonariuszy do spakowania się, wyraża silny protest przeciw najściu, przeciw aresztowaniu i próbie wywiezienia. Nie bierze nic ze sobą oprócz palta, kapelusza, brewiarza i różańca. Wychodząc wchodzi na chwilę do kaplicy, by – jak sam pisze w „Zapiskach więziennych” – „spojrzeć na tabernakulum i na moją Matkę Bożą w witrażu. Zeszliśmy na dół. Z progu jeszcze raz spojrzałem na obraz Matki Bożej Jasnogórskiej”.
W czasie odosobnienia, które trwało do 28 października 1956 roku, przebywał w Rywałdzie w województwie kujawsko-pomorskim, w Stoczku Klasztornym na Warmii, w Prudniku na Górnym Śląsku i w Komańczy w Bieszczadach. Otoczony szpiegami i podsłuchami, żyjący w niepewności otrucia, zabójstwa i podawania środków psychotropowych, przesłuchiwany i trzymany w nieogrzewanych budynkach, w zimnie i wilgoci, osamotniony i ze szwankującym zdrowiem, skazany na „śmierć cywilną” – jak mówił, doświadczał opieki Tej, której zawierzył jako Matce. „Stwierdzenie faktu, że w Polsce istnieją zamaskowane obozy koncentracyjne, w 10 lat po odzyskaniu wolności, bardziej boli niż rany i choroby ciała” – zanotował w „Zapiskach więziennych”. Pisał również: „Wiem, że Bóg nie odsunął się ode mnie, jest mi bliższy dziś niż kiedykolwiek; czuję to aż nadto wyraźnie”.
Jasnogórskie Śluby Narodu
To właśnie w więzieniu, na skutek modlitwy i przemyśleń, zrodziła się w sercu Prymasa idea Jasnogórskich Ślubów Narodu. Prymas nie mógł odczytać ich osobiście na uroczystościach Tysiąclecia Chrztu Polski na Jasnej Górze. Odczytał je bp Michał Klepacz. „Przyrzekamy iść w ślady Twoich cnót...” – napisał uroczyste zobowiązanie narodu wielki Prymas. Tak żyć miłością Boga, tak silnie wchodzić w komunię z Jezusem, tak przepełniać swe życie łaską i Ewangelią, by być podobnym do Maryi, która nosiła Jezusa pod swoim sercem. Historyczne zobowiązanie narodu, które Prymas Wyszyński przede wszystkim sam starał się realizować. Stefan Wyszyński wiedział, że oddanie się w miłości Bogu przez ręce Matki Bożej daje wolność. I tej wolności nie odbierze więzienie ani komunistyczna Służba Bezpieczeństwa. Chciał, by naród także zachował wolność dzięki oddaniu Maryi. Wolność ta była możliwa mimo komunistycznych represji i sowieckiej okupacji.
„Nic tak wewnętrznie nie uspokaja, jak modlitwa przez Maryję. (...) Zawarliśmy umowę z Matką Najświętszą, by łaska [uwolnienia], której oczekujemy, była udzielona w sobotę lub w miesiącu Maryi. Bóg okazał swą delikatną dobroć, bo pierwszy dzień wolności będzie nie tylko w różańcowym miesiącu Maryi, ale nadto w [sobotę – wspomnienie Matki Bożej], które właśnie jutro przypada”.
Osobista więź Prymasa z Matką Najświętszą
Maryja była czczona jako osobista Matka przez Prymasa do końca posługi biskupiej. Pod koniec życia pisał: „Same uczucia wdzięczności. Do nikogo – najmniejszego żalu. Na nikim – najmniejszego zawodu. (...) Wszystkie nadzieje to Matka Najświętsza. I jeżeli jaki program – to Ona”. Być może, gdy umierał 28 maja 1981 roku w Warszawie, pamiętał wiszące w Zuzeli, w domu rodzinnym dwa obrazy Matki Bożej: „Matki Bożej Częstochowskiej i Matki Bożej Ostrobramskiej. I chociaż w owym czasie do modlitwy skłonny nie byłem, zawsze cierpiąc na kolana, zwłaszcza w trakcie wieczornego różańca, jaki był zwyczajem naszego domu, to jednak długo przyglądałem się tej Czarnej Pani i tej Białej”.
Niech Maryja opiekuje się także nami, w czasie naszej życiowej wędrówki. Szczególnie w momentach bólu, cierpienia, samotności, straty – na naszych życiowych drogach krzyżowych. Ona, Matka – Ucieczka Grzeszników.
II. UDERZENIE W PASTERZA
I ROZPROSZENIE OWIEC
Po ustanowieniu Eucharystii Jezus zszedł z apostołami do Ogrodu Oliwnego. „Wówczas Jezus rzekł do nich: Wy wszyscy zwątpicie we Mnie tej nocy. Bo jest napisane: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada” (Mt 26, 31). I tak się stało. Część uczniów uciekła już w momencie aresztowania Mistrza w Ogrodzie Oliwnym. Piotr wyparł się znajomości z Jezusem w nocy, gdy stał na dziedzińcu. Trzykrotnie zapytany zaledwie o znajomość z Jezusem z Nazaretu, trzykrotnie zaprzeczył. Apostołowie pochowali się z lęku przed podobnym aresztowaniem. Jeden z uczniów – Judasz – wprost sprzedał Jezusa za cenę niewolnika. Tylko najmłodszy – Jan – wytrwał pod krzyżem. Apostołowie rozpierzchli się także po Zmartwychwstaniu. Jedni zamknęli się w Wieczerniku „z obawy przed Żydami”. Bali się, że ich także aresztują i ukrzyżują. Inni poszli łowić ryby. Jeszcze inni postanowili wracać do rodzinnych domów i wybrali się w wyprawę przez Emaus.
Rozproszeni uczniowie
Brak Jezusa rozproszył uczniów. Zjednoczyło ich dopiero zmartwychwstanie, a konkretnie obecność Jezusa Zmartwychwstałego. Aby „stanowili jedno”, Jezus modlił się w czasie Ostatniej Wieczerzy, natomiast by im Go nigdy nie zabrakło, zapowiedział podczas wniebowstąpienia: „Jestem z Wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Aby uczniowie żyli w jedności, muszą trwać wokół Jezusa. Dlatego na apostołów zstąpił Duch Święty i uczynił z nich Kościół.
„Zainstalowanie komunistycznej władzy w Polsce na bagnetach sowieckiej armii, podobnie jak w innych krajach Europy Środkowej, oznaczało rozpoczęcie konfrontacji politycznej totalitarnego państwa komunistycznego wobec Kościoła katolickiego” – pisał w „Czerwonych kartach Kościoła” Grzegorz Kucharczyk. „Na jej skutki nie trzeba było długo czekać. Już bowiem w 1945 roku komuniści zerwali konkordat zawarty ze Stolicą Apostolską przez II Rzeczpospolitą”. Uzasadniano ten krok absurdalnym zarzutem, jakoby podczas wojny papież Pius XII „wspierał” Niemców kosztem Polaków.
Kościół – wróg ludu
„Kościół katolicki był dla komunistów przez niemal cały okres Polski Ludowej zdecydowanie najgroźniejszym przeciwnikiem” – twierdzą historycy. Niektórzy z nich szacują nawet, że aby rozpracować Kościół z organami bezpieczeństwa PRL współpracowało – w zależności od diecezji – od kilkunastu do nawet 25 proc. duchownych. „Twierdzę, że również w latach 80., po powstaniu Solidarności, Kościół był dla władz groźniejszym przeciwnikiem niż opozycja świecka” – uważa prof. Jan Żaryn. „Z nią bowiem, gdyby nie trwanie Kościoła, PZPR i jej zbrojne ramię, czyli Służba Bezpieczeństwa, poradziłyby sobie bez trudu. Kierownictwo partii i SB miało świadomość tego faktu” – przekonuje autor „Dziejów Kościoła katolickiego w Polsce 1944 – 1989”. Podkreśla on jednocześnie, że spora część księży agentów istniała tylko na piśmie, bo w praktyce nic nie robili, zatem bezpieka nie miała z nich żadnego pożytku. Byli też kapłani, którzy bardzo mocno szkodzili Kościołowi i swoim kolegom. Bezpieka chciała za wszelką cenę dzielić Kościół i go kontrolować.
Kościół został uznany przez przywiezione ze Związku Sowieckiego władze za największego wroga Polski Ludowej i nowego socjalistycznego porządku. Był bowiem przeszkodą do zbudowania socjalistycznej świadomości społecznej i „nowego, socjalistycznego człowieka”. Przeczuwając nadchodzące prześladowania polski Episkopat pod przewodnictwem Kardynała Augusta Hlonda wystosował w 1948 roku list do wiernych. W tym dokumencie nakreślił granice kompromisu z władzą, których Kościół w kontaktach z narzuconą narodowi polskiemu władzą nie zamierzał przekraczać. Polscy biskupi napisali wówczas: „Polska powinna być nowoczesna, sprawiedliwa, wzbogacona zdobyczami wiedzy i techniki, kulturalna, mądrze zorganizowana. Ale Polska nie może być bezbożna. Polska nie może się wyprzeć swej przynależności do świata chrześcijańskiego. Polska nie może zdradzić chrześcijańskiego ducha swoich dziejów. Polska nie może być komunistyczna”. Polska winna zostać wierna swej chrześcijańskiej, tysiącletniej tradycji.
Odebrać wiarygodność Kościołowi
Natomiast Prymas Hlond w jednym ze swoich ostatnich listów pasterskich z 1947 roku ostrzegał: „W niektórych kołach znać objawy świerzbiączki do walki z Kościołem i jego instytucjami. Niezawisłe posłannictwo Kościoła, jego autorytet i wpływ moralny na życie, drażnią zwolenników ustrojów totalistycznych”.
Symbolem zmagań polskiego Kościoła z komunistycznymi władzami PRL-u, a zarazem jedną z zasadniczych przyczyn zwycięskiego dla Kościoła wyniku tych zmagań, była niezłomna postawa Prymasa Tysiąclecia, Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Niezłomność nie oznaczała, że Prymas abstrahował od realiów zdominowanej przez Kreml Europy Środkowej. To właśnie Prymas Wyszyński zainicjował rozmowy w ramach systematycznie zbierającej się Komisji Mieszanej. W 1950 roku zostało podpisane Porozumienie państwo-Kościół. To pierwsze w dziejach porozumienie między episkopatem katolickim a rządem komunistycznym. Jednak stroną, która pierwsza to porozumienie naruszyła i zerwała, był rząd PRL. Wcześniej szantażowano Episkopat Polski przed jego podpisaniem. Po podpisaniu, Porozumienie to w rezultacie zerwano.
Już w początku 1951 roku władze komunistyczne dały niezbity dowód, że nie traktują poważnie zawartego Porozumienia i okazanej przez Kościół chęci znalezienia wspólnego wyjścia impasu. 20 stycznia 1951 roku aresztowano biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka. Zarzut był absurdalny: współpraca z hitlerowskim okupantem. Komuniści zarządzili pokazowy proces, po którym „niezwisły” sąd skazał bpa Kaczmarka na dwanaście lat więzienia.
Aresztowanie Prymasa
W tym samym czasie komunistyczny rząd w swym zacietrzewieniu zdecydował się na krok, który miał być ciosem w jedność Kościoła w Polsce. Odwołano powołanych na Ziemiach Odzyskanych administratorów powstałych tam jednostek kościelnych. Komuniści zarzucali Kościołowi, że nie akceptuje Ziem Zachodnich i nie ustanowił tam stałej administracji kościelnej.
W 1950 roku wobec wymagań państwa Stefan Wyszyński wygłosił słynne „Non possumus”. Był to sprzeciw nie tylko wobec interwencji komunistów w sprawy Kościoła, ale także wobec wszystkich praktyk komunistycznego totalitaryzmu w Polsce. Postępowanie Prymasa akceptował Watykan, czego znakiem była nominacja kardynalska z rąk Piusa XII w 1952 roku.
Aresztowanie Prymasa miało osłabić jedność Kościoła w Polsce. Eliminacja i izolacja najbardziej niebezpiecznego hierarchy polskiego miała osłabić Kościół polski. Podzielić księży i biskupów. Nakreślić linie podziału pomiędzy Episkopatem. Biskupi od tej pory mieli być „dobrzy” i „źli”. Księża od tej pory mieli być „dobrzy” i „źli”. Mieli istnieć „księża patrioci” i „szpiedzy Watykanu”. W kolejnych latach podziały będą szły jeszcze bardziej: „dobry papież Jan XXIII” i „konserwatywny i nacjonalistyczny Prymas Polski”, „biskupi postępowi”, z którymi władze decydowały się na rozmowy, i „biskupi – karły reakcji”. Ważnym narzędziem podziałów byli od 1950 roku tzw. „księża patrioci”. Mieli oni stanowić kolejną linie podziałów wprowadzoną przez komunistów. Powstało Stowarzyszenie PAX, zdominowane przez komunistów „Caritas” i tzw. grupa Piaseckiego. Miały to być akcje rozłamowe wewnątrz Kościoła w Polsce.
Rozłam i osłabienie Kościoła
Ważną akcją, mającą za cel rozłam Kościoła w Polsce, było aresztowanie Prymasa w 1953 roku. Eliminacja i izolacja Prymasa miała za cel rozbić jedność Episkopatu, podzielić duchownych oraz spacyfikować poprzez zamęt ogół wiernych. Prymas był uważany przez bezpiekę za ważny punkt oporu. Jego eliminacja miała „rozproszyć owce” i ułatwić przejęcie kontroli nad wierzącymi. Celem miało być trwałe podzielnie wierzących. Cel, to trwałe zerwanie jedności w Kościele poprzez odebranie mu Prymasa – lidera, głowy, filaru.
Obok uwięzienia, jedność Kościoła miała naruszyć też zmasowana akcja komunistów odebrania dobrego imienia Prymasowi. Miał on być – wedle propagandy bezpieki – zdrajcą, współpracownikiem hitlerowców, szpiegiem Watykanu, wrogiem Polski Ludowej, źródłem zamętu i przyjacielem hitlerowskich okupantów. Odebranie wiarygodności Prymasowi miało zmniejszyć jego autorytet religijny. Wedle deklaracji premiera Cyrankiewicza, miało też „osłabić terror” stosowany wobec duchownych średniego szczebla przez Konferencję Episkopatu. Dawało to szansę na „przejęcie” chociaż części duchownych przez sowieckich konfidentów i obsadzenie nimi kluczowych dla Kościoła stanowisk. Jasno wyraził to premier Józef Cyrankiewicz w 1953 roku: „Korzystając z tego, że [po aresztowaniu Wyszyńskiego] kler nie odczuwa już terroru Episkopatu, [należy] umacniać nasze pozycje wśród ogółu duchowieństwa. (...) Księży pozytywnych wysuwać na kluczowe stanowiska kościelne, unikając przy tym szkodliwej dla nas kompromitacji”. Władza chciała zmusić duchownych do akceptacji systemu komunistycznego, do kontroli religii przez polityków, do ateizacji życia i do akceptacji nowego porządku społecznego. Skutkiem „złamania” księży miały być kazania chwalące komunizm „na 10-lecie Polski Ludowej”, masowe oświadczenia duchownych o „polskości ziem zachodnich”, stałej obecności wyznawców i wykładowców marksizmu we wszystkich seminariach duchownych oraz stałe zaangażowanie księży w dni społeczne organizowane przez komunistów.
Prymas wiedział, że jego uwięzienie ma rozbić jedność Episkopatu i Kościoła w Polsce. Miało ono odebrać nadzieję wierzącym i pokazać, że komuniści są nieprzezwyciężeni. Uwiezienie Prymasa miało odebrać wierzącym nadzieję na zmianę, na wolność religijną, na swobodę przekonań. Miejsce tego „mąciciela porządku publicznego”, „wroga Polski Ludowej” była poza sferą publiczną. On jednak wrócił. Wrócił w 1956 roku proszony przez ówczesne władze o przywrócenie stabilności i ładu w sferze publicznej.
Gdy wrócił, miał już gotowy plan na przywrócenie jedności Kościoła w Polsce i nadziei dla wierzących. Tym planem miały być uroczystości milenijne Tysiąclecia Chrztu Polski i peregrynacja kopii cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. To miało ponownie zjednoczyć wierzących wokół Chrystusa, pod przewodnictwem Prymasa, wraz ze wszystkimi biskupami i księżmi.
Jedność i nadzieja
Uroczystości milenijne wraz z jubileuszem Chrztu Polski miały umocnić wiarę w Boga i utrwalić katolicyzm w sercach Polaków. Tak Kardynał Wyszyński pisał o tym w „Zapiskach więziennych”: „Największe zadanie jest przed nami. Jest ono zaledwie zaczęte. Ma teraz być spełnione. Śluby złożone muszą być wykonane! Biskupi całej Polski uchwalili na Konferencji Plenarnej program pracy nad wypełnieniem podjętych zobowiązań. Nazywamy to Wielką Nowenną przed Tysiącleciem Chrześcijaństwa, bo obejmuje on dziesięć lat. (...) Jest to wielkie zadanie. W naszych Ślubowaniach, które nawiązują do Ślubów Królewskich, w Ślubowaniach całego Narodu mówimy, że chcemy stworzyć pomnik żywy, trwalszy od brązu. Będzie nim nasze życie chrześcijańskie. Zasady nowych Ślubów pragniemy wykuć nie w brązie, ale w żywych sercach, myślach, w woli i na dłoniach, aby Polska była chrześcijańska nie tylko z imienia, ale z wyznania, z wiary, z życia i czynu”.
Chrześcijańską Polskę, zjednoczonych w wierze Polaków Kardynał Wyszyński zobaczył jeszcze dwa razy: pierwszy w czasie pierwszej Pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, drugi – w dniu swego pogrzebu. W pierwszym przypadku Jan Paweł II przypomniał wszystkim Polakom, że „Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski — przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą przez tę ziemię. Dzieje ludzi! Dzieje narodu są przede wszystkim dziejami ludzi. A dzieje każdego człowieka toczą się w Jezusie Chrystusie. W Nim stają się dziejami zbawienia”.
W dniu pogrzebu Prymasa Tysiąclecia zgromadziła się przy jego trumnie cała Polska. Pogrzeb prowadził sekretarz Stanu Stolicy Apostolskiej Kardynał Agostino Casaroli. W tym dniu w sposób szczególny brzmiała prośba wielkiego Prymasa o jedność Ojczyzny i jedność Kościoła. Jedność oznaczała jedność z Chrystusem, jedność z Kościołem, jedność z papieżem, jedność ludu Bożego. Tak pisał o tym w swoim Testamencie: „Obdarowany łaską żywej wiary, nigdy nie ulegałem wątpliwościom, nigdy nie podnosiłem głosu przeciwko Kościołowi, Ojcu Świętemu i Biskupom. (...) Źródłem mojego spokoju wewnętrznego w walce z mocami ciemności była zawsze gorąca miłość i uległość wobec Matki Chrystusowej, Pani Jasnogórskiej, której uważam się za niewolnika miłości”.
Soli Deo – jedność w Bogu
Tym, co miało jednoczyć Kościół w Polsce, była łaska Boża. „Soli Deo” – sam Bóg. To motto z prymasowskiego herbu. U końcu swego życia Prymas Tysiąclecia mógł z czystym sumieniem napisać: „Nigdy nie opuściłem Boga, nie zdradziłem Kościoła i Ojca świętego, a przede wszystkim najdroższej mi łaski powołania kapłańskiego. W moim życiu uważałem ją zawsze za najcenniejszy dar Jezusa Chrystusa. Na mojej drodze życia stanęła Jasnogórska Matka Kościoła, której stałem się wiernym niewolnikiem i zawsze na tym dobrze wychodziłem. Przez Maryję – samemu Bogu było dla mnie zawsze radosną konsekracją codziennego życia.
Przykład Ewangelii oraz doświadczenie Prymasa przypominają nam, że wiara potrzebuje odniesień. Potrzebuje wspólnoty, autorytetów, pasterzy. Gdy brak tych punktów odniesienia, owce mogą się rozproszyć. Niech Wielki Prymas trzyma nas w bliskości Boga w Kościele.
III. ZDRADA I PRZEBACZENIE
Kiedy Jezus wstał od modlitwy w Ogrojcu i po raz trzeci obudził uczniów, „oto nadszedł Judasz, jeden z dwunastu, a z nim wielka zgraja z mieczami i kijami od arcykapłanów i starszych ludu” (Mk 26, 47). Judasz dobrze „znał to miejsce, bo Jezus i uczniowie Jego często się tam gromadzili” (J 18, 2). Zdrajca szedł na czele straży świątynnej. „Zbliżył się do Jezusa, aby Go pocałować. Jezus mu rzekł: Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?”.
Zdrada i pocałunek
Judasz szedł na czele nieprzyjaciół Jezusa. To scena pojmania. Jako pierwszy podszedł do Mistrza. Zdradził Go i wskazał pocałunkiem. To scena wielkiego kontrastu. Z jednej strony zdrada, z drugiej – pocałunek. Stojąc na czele nieprzyjaciół, czyni znak intymnej przyjaźni. Właśnie ten podstęp i obłuda zdrajcy stawiają go na czele nieprzyjaciół Mistrza. Judasz sam siebie czyni pierwszym nieprzyjacielem.
Judasz – postać tragiczna, przyciągał i przyciąga uwagę wielu pisarzy i artystów. Wielu próbuje zrozumieć najgłębsze motywacje jego postępowania. Wielu usiłuje zrozumieć historię jego życia. Zdradziecki pocałunek jest czynem, w świetle którego interpretuje się całe życie Judasza. Judasz Iskariota w Ewangelii wymieniany jest na końcu katalogu imion apostołów, i to jako „ten, który zdradził Jezusa” (por. Łk 6, 16).
Wydaje się, że od samego początku Judasz miał trochę inną wizję swego towarzyszenia Jezusowi. Być może na początku poszedł za Jezusem dla samego Mistrza, ale z czasem inne, egoistyczne motywacje zwyciężyły i zmieniły ucznia w zdrajcę. Niektórzy bibliści zwracają uwagę na konkretny moment – rozmowa z Jezusem pod Kafarnaum – Judasz w pewnym momencie odrzucił Jezusa. „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?”. Nie był w stanie przyjąć nauczania Jezusa. Jego słowa wydały się za trudne, może za mało wiarygodne, wprost nierealne. Wielu wówczas szemrało przeciw Jezusowi. „To was gorszy?” – pytał wówczas Jezus. „Lecz pośród was są ci, którzy nie wierzą. Odtąd wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: Czyż i wy chcecie odejść? Odpowiedział Mu Szymon Piotr: Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga. Na to rzekł do nich Jezus: Czyż nie wybrałem was dwunastu? A jeden z was jest diabłem. Mówił zaś o Judaszu, Synu Szymona Iskarioty. Ten bowiem – jeden z Dwunastu – miał Go wydać” (J 6, 60-71).
Aresztowanie Jezusa
Po wyjścia z Wieczernika Judasz pojawił się na Górze Oliwnej na czele nieprzyjaciół Jezusa. Ci szli z bronią, jak na niebezpiecznego przestępcę. I chociaż Jezus uprzedził zdradziecki pocałunek Judasza, Judasz pocałunkiem wydaje Jezusa. Mistrz sam chce się oddać w ręce napastników: „Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?”. Aresztowanie może odbyć się bez tego spektaklu ze zdradzieckim pocałunkiem. Jednak Judasz decyduje się na ten gest fałszywej przyjaźni.
Na czym polega istota zdrady Jezusa? Dlaczego Judasz nie miał zrozumienia swego postępowania? Dlaczego, gdy zrozumienie to nabył i uznał, że postąpił źle, nie przyznał się i nie prosił – jak Piotr – o przebaczenie? Judasz po zdradzie odrzucił całkowicie Jezusa. Zamknął się w sobie. Wyizolował. Nie uwierzył w miłosierdzie Boga. Odtąd prowadził podwójną grę. Stawał się nie tylko twardy w zakłamaniu, ale i cyniczny. I właśnie ta podwójna gra ostatecznie zdemoralizowała Judasza. Dwulicowość i fałsz zawsze niszczą. Dwulicowość doprowadziła go do roli zdrajcy. Podwójna gra, oszukiwanie samego siebie, igranie z prawdą i miłosierdziem – uczyniły Judasza diabłem – przeciwnikiem Boga. Cynizm zawsze prowadzi do przeciwstawienia się Bogu.
Podwójna gra Judasza
Będąc przeciwnikiem, stał się „małym człowiekiem”, który każdą sytuację i każdego człowieka wykorzysta dla swoich cwaniackich celów. Chce na każdym i na wszystkim chociaż zarobić. Zaczyna podkradać ze wspólnej kasy, oszukuje, udaje przyjaźń, przygotowuje podstęp i zdradę. Z żalem i w poczuciu marnotrawstwa patrzy na czyn Marii Magdaleny, która kilka dni przez zdradą wylewa na stopy Jezusa drogocenny olej nardowy. Sam zgłasza się do arcykapłanów z ofertą zdrady Jezusa. Domaga się pieniędzy: dokładnie 30 srebrników – tyle, ile wówczas kosztował niewolnik.
Smutny jest koniec zdrajcy. Zamiast zwrócić się do Jezusa i prosić o przebaczenie, wybiera samobójstwo. A przecież on nie jest jedynym, który się zagubił w Wielki Piątek. W te dni „panowania ciemności” część apostołów uciekła, Piotr się trzykrotnie zaparł, ale tylko Judasz wybrał samobójstwo. Cynizm, zaparcie w złu, egoizm i dramat izolacji – doprowadziły do samobójstwa Judasza.
Aresztowanie Prymasa
Decyzja o aresztowaniu i uwięzieniu Prymasa Polski zapadła jeszcze w roku 1950. Miało to miejsce podczas tajnego posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR. Wszystko odbyło się za aprobatą Józefa Stalina. Późniejsze decyzje w tej sprawie były powieleniem tej decyzji, poszukiwaniem okazji oraz wyborem najlepszych okoliczności.
W ogóle należy stwierdzić, że od samego początku obecności komunistów w Polsce powojennej, Służba Bezpieczeństwa obserwowała Stefana Wyszyńskiego. Najpierw jako księdza, potem biskupa, arcybiskupa i kardynała. Już w 1949 roku jeden z esbeków pisał o pierwszym liście pasterskim nowego arcybiskupa w Warszawie: Już jego pierwszy list (...) tchnie wrogością do władzy ludowej. List ten wzywał rodziców, aby nie posyłali dzieci do szkół, w których wychowanie opiera się na podstawach sprzecznych z moralnością chrześcijańską. Zwracając się do młodzieży, kardynał wołał: nie bierzcie udziału w zebraniach bezbożnych, nie wchodźcie między bluźnierców, nie zasiadajcie w ich radzie, nie bierzcie do ręki pism wrogich Bogu”. Komuniści już od maja 1946 roku zbierali materiały i donosy dotyczące biskupa Wyszyńskiego. W jednym z pierwszych dowiedzieli się, że w czasie wojny – gdy ks. Wyszyński ukrywał się na Lubelszczyźnie – jego brat przyrodni Tadeusz należał do „faszystowskich” Narodowych Sił Zbrojnych. Przyszły prymas miał o tym wiedzieć i aprobować. UB uznało, że jest to wiadomość ważna i należy Wyszyńskiego nadal obserwować, zbierać materiały, szukać ludzi, którzy go zdradzą i ujawnią „kompromitujące materiały”.
Znamienne jest to, że bp Wyszyński nigdy się nie bał. Wiedział, jakie są jego zadania jako biskupa; wiedział, czego od niego oczekuje Bóg; wiedział, że jego siła jest w Bogu, a nie w donosach ludzi upadłych. Archiwa IPN-u zawierają wymowny opis autorstwa Marii Wójtowicz: „W latach 1946–48 wielokrotnie wizytował swoją diecezję, docierając przez lasy i zagajniki czy nierówne drogi do najmniejszych gniazd ludzkich: Opowiadano, że kiedyś miejscowy starosta powiedział: Do tej miejscowości proszę nie jechać, bo nie jestem w stanie zapewnić księdzu biskupowi bezpieczeństwa. To niech Pan Starosta ze mną jedzie. Ja Panu zapewnię bezpieczeństwo – odpowiedział bp Wyszyński”.
Prymas bez lęku
Kardynał Wyszyński nie bał się więzienia. Niektórzy twierdzą natomiast, że obawiał się jedynie makabrycznych przesłuchań, tortur i podawania środków psychotropowych, pod wpływem których mógłby zachować się nienaturalnie, a jego potencjalne wypowiedzi zostaną uznane przez wiernych za zdradę i odstępstwo od Prawdy. Stefan Wyszyński wiedział, że komuniści są zdolni do każdej manipulacji i każdego kłamstwa. Widział historię bpa Czesława Kaczmarka, którego aresztowano, gdy nie chciał przyjąć do seminarium duchownego w Kielcach podstawionych szpiegów i potencjalnych gorszycieli kandydatów na księży. Aresztowanego bpa Kaczmarka kilka lat przetrzymywano w więzieniu na Rakowieckiej, torturowano, odbierano możliwość snu, podawano środki odurzające i psychotropowe, a w rezultacie – decyzją Bolesława Bieruta – rozpoczęto proces pokazowy. Oskarżono go o „współpracę z hitlerowskim okupantem w czasie II wojny światowej, antypolską i szpiegowską działalność”. Proces bpa Czesława Kaczmarka zakończył się trzy dni przed aresztowaniem Prymasa. Władze komunistyczne skazały go na 12 lat więzienia za rzekome szpiegostwo na rzecz Watykanu oraz współpracę z gestapo. Ale – co przeczuwał Prymas – sprawa Kaczmarka była przygotowaniem do innego procesu. Tym razem na ławie oskarżonych miał zasiąść Kardynał Stefan Wyszyński. Przygotowywano proces pokazowy, który miał ostatecznie złamać kręgosłup Episkopatu i Kościoła w Polsce. Przez jakiś czas wszystkie działania UB zmierzały do przygotowania dowodów, że prymas jest szpiegiem Watykanu.
Wiedząc o tym, w dniu swego aresztowania Prymas powiedział w kazaniu: „Gdy będę w więzieniu, a powiedzą wam, że Prymas zdradził sprawy Boże – nie wierzcie. Gdyby mówili, że Prymas ma nieczyste ręce – nie wierzcie. Gdyby mówili, że Prymas stchórzył – nie wierzcie. Gdy będą mówili, że Prymas działa przeciwko Narodowi i własnej Ojczyźnie – nie wierzcie. Kocham Ojczyznę więcej niż własne serce i wszystko, co czynię dla Kościoła, czynię dla niej”.
Do końca wierny
W okresie więziennym Prymas był otoczony oficerami służb komunistycznych oraz szpiegami. W Stoczku obok Prymasa osadzono siostrę Leonię Graczyk ze Zgromadzenia Sióstr Rodziny Maryi oraz ks. Stanisława Skorodeckiego. Oboje pod wpływem nacisków psychicznych ze strony służby bezpieczeństwa załamali się i dla pewnych korzyści wyrazili zgodę na inwigilację Prymasa. Sporządzali też pisemne donosy. Siostra w zamian dostawała cytrusy i nylonowe rajstopy, które były ekskluzywną odzieżą w nieogrzewanym klasztorze. Ks. Skorodecki natomiast po uwolnieniu prezentował się jako towarzysz więzienny Prymasa, jego spowiednik i przyjaciel. Jak kilka lat spędził Prymas Tysiąclecia, wiedząc że relacja z każdego słowa i gestu jest przekazywana komunistycznym służbom – trudno powiedzieć. Ci, którzy go dobrze znali, zauważyli, że po okresie izolacji stał się bardziej nieufny i lubił przebywać sam. Jedno jest pewne: nigdy swoich zdrajców nie znienawidził. Nie znienawidził ani tych, którzy na niego donosili, ani oficerów komunistycznych, którzy go obserwowali i przygotowywali proces pokazowy. „Nie zmuszą mnie, bym ich nienawidził” – ta wymagająca dewiza prowadziła Prymasa przez okres internowania.
Los zdrajców
Los zdrajców nigdy nie jest pełen blasku. Także ci, którzy przez lata prześladowali, śledzili, donosili na Prymasa, nie odnieśli sukcesu, a w większości umarli w wielkim rozdarciu. Siostra Leonia wystąpiła ze zgromadzenia, a prymas osobiście podpisał zgodę na zwolnienie jej ze ślubów zakonnych, która to umożliwiała jej normalne życie w stanie świeckim. Ks. Skorodecki natomiast próbował zaprzeczać swoim donosom, usiłował kreować się na bohaterskiego towarzysza z okresu więziennego. Był nawet konsultantem filmu Teresy Kotlarczyk „Prymas. Trzy lata z tysiąca”. Jak mówił sekretarz Prymasa, ks. Józef Glemp, ks. Skorodecki „nadużywał sławy współwięźnia, przy czym stracił w tym rachubę i postępował wprost głupio”. Sam Prymas Wyszyński jednak nie okazywał mu serdeczności współwięźnia. W 2001 roku historyk prof. Wiesław Jan Wysocki ujawnił, że z odtajnionych materiałów dawnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego wynika, że ks. Skorodecki w okresie izolacji Prymasa był agentem UB i nosił pseudonim „Krystyna”. Prawdopodobnie prymas mógł się tego domyślać, a po wyjściu z więzienia wiedział o tym na pewno. W sierpniu 2002 roku antyreligijny i antyklerykalny tygodnik „Nie” na pierwszej kolumnie zamieścił artykuł, w którym oskarżono ks. Skorodeckiego o molestowanie seksualne ministrantów. Dwa dni później na plaży w Rewalu znaleziono jego ciało. Utonął podczas kąpieli w Bałtyku. Jedni mówili, że nie wytrzymało serce, inni, że okoliczności zdarzenia wskazywały na samobójstwo.
Zdrada jest wielką winą. Ale miłosierdzie jest większe niż grzech. Większą winą od grzechu, jest trwanie w nim, w cynizmie, kłamstwie, w poczuciu wyższości, wysługując się innymi i próbując przekuć swoje grzechy na legendę. Jest jednak wyjście: miłosierdzie Boga. Doświadczył tego Piotr. Wyznał zaparcie się. Uznał, że opuścił i przeciwstawił się Jezusowi. Został Opoką – dzięki łasce i miłosierdziu Boga.