Apostołom nie było wcale łatwo uwierzyć w to, że Chrystus zmartwychwstał.
Kiedy stanął na brzegu jeziora Genezaret, nie poznali Go. Scenę tę dokładnie opisuje Ewangelia według św. Jana. „Jezus rzekł do nich: »Dzieci, czy macie co na posiłek?«. Odpowiedzieli Mu: »Nie«. On rzekł do nich: »Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie«. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: »To jest Pan!«. Szymon Piotr, usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę – był bowiem prawie nagi – i rzucił się w morze” (J 21,5-7).
Widzimy właśnie tę chwilę. Piotr już wystawia nogę za burtę. Za chwilę wskoczy do wody. Większość pozostałych uczniów wydaje się nie dostrzegać Jezusa. Pochylają się nad sieciami lub zajęci są regulowaniem żagla łodzi. Postać Zbawiciela, namalowana z lewej strony na pierwszym planie, jest jakby zawieszona w przestrzeni. Trudno nawet określić, czy Jezus kroczy po lądzie, czy po wodzie, czy też może unosi się nad ziemią.
Obraz do niedawna uchodził za dzieło sławnego weneckiego malarza Tintoretta. Utrzymany jest bowiem w jego stylistyce. Specjaliści z muzeum w Waszyngtonie, gdzie obraz się znajduje, ustalili jednak, że sposób malowania – zwłaszcza postaci – nieco ustępuje temu, co bez wątpienia jest dziełem mistrza. „Jezus nad Jeziorem Galilejskim” został więc zapewne namalowany przez któregoś z uczniów Tintoretta. Zapewne był nim Holender Lambert Sustris, który uczył się malarstwa w weneckich pracowniach Tintoretta i Tycjana, a potem rozpoczął samodzielną karierę.
Leszek Śliwa (Gość Niedzielny)